Chiny,  Kultura,  Osobiste

Mój pierwszy PRAWDZIWY Chiński Nowy Rok

Cześć wszystkim. Szczęśliwego Roku Węża!

Co prawda jeśli kojarzycie Chiński Nowy Rok, to wiecie, że minęły od niego prawie dwa miesiące, więc ta notka może wydawać się trochę spóźniona lub nawet nie na miejscu. Przyznam szczerze, że myślałam o tym, by ją ominąć i zacząć od jakiejś innej, bardziej na czasie, jednak doszłam do wniosku, że właśnie ten moment jest przełomowy dla mnie i prawdopodobnie również dla tego bloga, dlatego postanowiłam, że mimo wszystko zacznę właśnie od tego tematu.

Na początek trochę teorii. Chiński Nowy Rok to pierwszy dzień roku według kalendarza księżycowego świętowany przede wszystkim w Chinach, ale również w innych krajach azjatyckich. Jego chińska nazwa to „春节“(chunjie)czyli w dosłownym tłumaczeniu „Święto wiosny”. Przypada on zwykle na końcówkę stycznia lub początek lutego i choć w tym czasie w wielu regionach wciąż jest jeszcze bardzo zimno, to jednak według Chińczyków jest to już początek wiosny, choć nas oficjalnie wiosna zaczyna się ponad miesiąc później.

Świętowanie Chińskiego Nowego Roku rozpoczyna się od wigilii noworocznej (除夕 – chuxi), a kończy w Święto Latarni (元宵节 – Yuánxiāo jié), które przypada w 15 dzień nowego roku, czyli jak łatwo policzyć Chińczycy świętują lekko ponad dwa tygodnie. Czy te dwa tygodnie są tylko w teorii czy faktycznie świętują? Faktycznie świętują. Jest to najdłuższe i najważniejsze chińskie święto i osobiście wiele słyszałam na jego temat, ale dopiero w tym roku mogłam odczuć na własnej skórze, jak takie świętowanie wygląda.

Jeśli ktoś zna mnie trochę dłużej, to może wiedzieć, że to nie pierwszy Nowy Rok, jaki spędzałam w Chinach. Zdarzyło mi się już witać Rok Świni w 2019 roku jako zagraniczna studentka w Pekinie. Wtedy jednak moje doświadczenie było raczej negatywne, właśnie ze względu na to, że byłam zagraniczną studentką, która tak naprawdę nie odczuła w ogóle tego świętowania. Najbardziej z tego okresu zapamiętałam to, że przez 2 tygodnie żywiłam się McDonaldem, bo tylko to było otwarte z knajp w okolicy mojego akademika. O moim doświadczeniu z tamtego roku pisałam już -> tutaj <- więc nie będę się powtarzać za bardzo, zwłaszcza że teraz już nie pamiętam tego aż tak dobrze, a wtedy pisałam tę notkę na świeżo, więc jeśli jesteście zainteresowani, to zapraszam serdecznie.

W tej notce chciałam się skupić głównie na moim tegorocznym doświadczeniu noworocznym. Tym razem przyjechałam do Chin specjalnie z okazji Nowego Roku, ponieważ uznałam, że to świetna okazja, by poznać rodzinę mojego chłopaka oraz przy okazji doświadczyć tego prawdziwego Nowego Roku. Na początek od razu wspomnę, że to, co za chwilę opiszę, dotyczy tego, jak świętuje się w mieście, w którym obecnie jestem, czyli w Yancheng w prowincji Jiangsu, bo wiem, że w każdym rejonie Chin może to świętowanie wyglądać ciut inaczej. Trochę tak jak u nas na Boże Narodzenie. Niby u każdego jest kolacja wigilijna, ale w każdym rejonie albo nawet w każdym domu na stole wigilijnym są inne potrawy, u jednych prezenty przynosi Mikołaj, a u innych Gwiazdka lub ktoś jeszcze inny. W Chinach wygląda to podobnie. Mimo że ogólny koncept jest taki sam, to jednak szczegóły się różnią, dlatego jeśli słyszeliście, że w innym rejonie obchodzi się Nowy Rok inaczej, to pewnie tak właśnie jest.

W tym roku Nowy Rok przypadał na dzień 29 stycznia, natomiast ja przyjechałam do Chin trochę ponad tydzień wcześniej. Już wtedy na ulicach czy w centrach handlowych można było zobaczyć mnóstwo noworocznych dekoracji oraz straganów, gdzie można było takie dekoracje kupić do własnego domu. Jak u nas na święta wiesz się wszędzie lampki, tak w Chinach przyozdabia się domy czerwonymi wycinankami ze znakiem „福” czyli szczęście. Niektóre z nich są bardzo neutralne i można je wykorzystywać właściwie co roku, natomiast inne mają elementy świadczące o tym, jakie zwierzę jest patronem nadchodzącego roku. Jak wspomniałam na początku obecnie mamy Rok Węża, więc my do domu kupiliśmy sobie wycinankę ze znakiem „szczęście” oraz dwoma uroczymi wężami, która zawisła nad naszym łóżkiem w sypialni.

W salonie natomiast pojawiły się chińskie węzełki na szczęście, a na drzwiach wejściowych zawisło tak zwane duilian对联 czyli takie pionowe czerwone paski, na których wykaligrafowane są sentencje chińskie. Wiesza się je symetrycznie po dwóch stronach drzwi, a uzupełnieniem jest pasek na górze. Sentencja na naszych drzwiach w tym roku oznacza po prostu „Niech wszystko, czego chcesz, się spełni” i na górze „Niech każdy rok będzie szczęśliwy”. Nie jest to nic skomplikowanego, ale najważniejsze, by pobłogosławić dom i zaprosić szczęście do środka.

Jedną z tradycji świątecznych jest też wspólne lepienie pierogów w wigilijny poranek. Są to tak zwane 水饺 (shuijiao) czyli „pierogi na wodzie”, co znaczy, że nie są to pierożki na parze kojarzone zwykle z azjatyckimi krajami, lecz zwyczajne pierogi gotowane w wodzie takie same jak u nas, tylko farsz jest inny. Akurat u mojego chłopaka robiło się pierogi z wieprzowiną, jajkiem i jakąś zieleniną, której w Polsce nie używamy i nie mam pojęcia, jak się nazywa. Co mnie zdziwiło najbardziej, to to, że ciasto do pierogów się tu najczęściej już kupuje gotowe wycięte krążki, a w domu tylko robi się farsz i zakleja pierogi, no i oczywiście gotuje.

Wieczór wigilijny spędza się zazwyczaj w gronie najbliższej rodziny, tzn w naszym przypadku byliśmy to tylko my, tzn ja i mój chłopak oraz jego rodzice. Kolacja nie była tak wystawna jak się spodziewałam, właściwie nie różniła się za bardzo od zwykłych posiłków, lecz później zrozumiałam, że tutaj prawdziwe świętowanie zaczyna się dopiero w już ten właściwy Nowy Rok. W samą wigilię najważniejsze było to, że dostaliśmy od rodziców chłopaka po czerwonej kopercie z pieniędzmi, co również jest znaną chińską tradycją, że starsze pokolenie obdarowuje młodsze właśnie czerwonymi kopertami. Wieczorem wyszliśmy też nad rzekę niedaleko naszego osiedla, by pooglądać sztuczne ognie, ponieważ cały wieczór mnóstwo osób je puszczało i naprawdę ładnie to wyglądało. U nas zwykle czeka się do północy z puszczaniem fajerwerków i trwa to zwykle około godziny, zanim huk się skończy. Natomiast tutaj właściwie gdy tylko zrobiło się ciemno, to zaczęli puszczać zimne ognie i właściwie to chyba do rana to trwało. A potem przez kilka kolejnych nocy to samo. My w wigilię żeśmy nie puszczali, jednak w drugi dzień świąt, gdy odwiedzaliśmy rodzinę mamy mojego chłopaka, to razem z dzieciakami również puściliśmy wieczorem parę fajerwerków oraz oczywiście bawiliśmy się zimnymi ogniami.

Gdy w wigilię wieczorem kładliśmy się już spać, mama mojego chłopaka przyszła do naszego pokoju i każdemu wcisnęła w rękę dwie rzeczy z przykazem, że rano jak się obudzimy, to musimy koniecznie zjeść chociaż kawałek, żeby kolejny rok był słodki. Jedną z tych rzeczy była zwykła czekoladka, natomiast drugą były tak zwane ciastka Funing (阜宁大糕) czyli ciastka zrobione z kleistego ryżu, cukru i smalcu. Jest to lokalny przysmak Yancheng i wątpię, by w innych rejonach była taka tradycja, natomiast tutaj podczas całych obchodów noworocznych na każdym kroku ktoś wciskał mi w rękę właśnie te ciastka.

Oczywiście przesądy przesądami, ale lepiej losu nie kusić, więc następnego poranka pierwsze co zrobiliśmy, to zjedliśmy ciastko i czekoladkę, a potem ogarnęliśmy się i poszliśmy na śniadanie. Tego dnia w planach był wyjazd do rodzinnej miejscowości taty mojego chłopaka, by odwiedzić babcię oraz resztę rodziny z tamtej strony. Nie mogliśmy jednak wyjść z domu, dopóki nie zjedliśmy swojej porcji tangyuan 汤圆, co jest swoistym chińskim deserem również robionym z kleistego ryżu. Jest on podawany w formie kuleczek pływających w wodzie i jest super słodkie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego, ponieważ zawsze słyszałam, że je się je w Święto Latarni, a nie w Nowy Rok, jednak tutaj ta tradycja widocznie jest inna, bo musiałam zjeść i koniec. A było tak słodkie, że jak miałam w miseczce cztery kuleczki, to po trzeciej myślałam, że zwymiotuję, bo było mi za słodko.

Kolejnych kilka dni to było odwiedzanie rodziny i znajomych. Nie będę się rozwodzić nad każdym dniem, bo właściwie każdy wyglądał podobnie. Rano wstawaliśmy, ogarnialiśmy się i jechaliśmy gdzieś, by w południe zjeść świąteczny obiad z jakimiś krewnymi bądź dobrymi znajomymi mojego chłopaka. Klasyczny świąteczny obiad w tej okolicy składał się z:

  • krewetek, pewnie przyrządzonych w jakiś konkretny sposób, ale ja się nie znam na przyrządzaniu owoców morza, w każdym razie zawsze smakowały tak samo i były przepyszne
  • kulek mięsnych, które jak na moje to wyglądały smakowały zupełnie jak nasze kotlety mielone
  • sajgonek
  • zupy rybnej
  • ryby przyrządzonej w różny sposób, na każdym obiedzie była ryba, ale nie zawsze taka sama

Oczywiście do tego zawsze było jeszcze kilka innych dań, ale te były takie, co się powtarzały właściwie w każdym miejscu, w którym byliśmy, więc zakładam, że to jakaś tutejsza świąteczna tradycja, bo po świętach już tych dań nie jedliśmy, jak się z kimś spotykaliśmy, a na święta właściwie za każdym jednym razem to samo.

Ogólnie cały okres noworoczny był dla mnie bardzo interesujący, ale również trochę męczący, szczególnie że byłam nowa, nikogo nie znałam i oczywiście jako cudzoziemka wzbudzałam spore zainteresowanie. Najtrudniejsze dla mnie było to, że starsze pokolenie tutaj właściwie nie mówi po mandaryńsku, a nawet jak coś mówi, to mają bardzo mocny akcent i bardzo trudno mi ich zrozumieć, bo ja niestety tutejszego dialektu nie znam ani trochę. Pewnie jak zostanę tu dłużej, to kiedyś trochę się poduczę, ale na razie mam czasem problemy z komunikacją mimo wszystko.

Jednak poza tym drobnym szczegółem, ogólnie czułam się bardzo dobrze przyjęta, więc raczej zawsze wracałam do domu zadowolona.

Na koniec wspomnę jeszcze o kilku ogólnych rzeczach dotyczących okresu noworocznego. W większości firm pracownicy mają wtedy wolne, natomiast prywatne biznesy typu restauracje bardzo często się zamykają, ponieważ właściciele i pracownicy również wracają do swoich domów na święta. Z tego powodu kiedy obchodziłam Nowy Rok w Pekinie, miałam wrażenie, że miasto kompletnie opustoszało, ponieważ większość ludzi tam to osoby przyjezdne i jak już wspomniałam, miałam nawet problem ze zjedzeniem obiadu. W tym roku głównie jadaliśmy u rodziny lub we własnym domu, jednak gdy raz wyszliśmy coś zjeść na miasto, również trzy razy pocałowaliśmy klamkę, zanim znaleźliśmy jakąś otwartą knajpę.

W tym okresie organizuje się też bardzo dużo wesel. Może to być spowodowane zarówno symboliką tego czasu, że jest to jednak okres szczęśliwy i świąteczny, jak i bardzo praktycznym powodem, że większość osób ma wtedy wolne, więc łatwiej jest gościom na takie wesele dojechać. Na naszym osiedlu w ciągu dwóch tygodni odbyło się ich chyba z kilkanaście, natomiast myśmy zostali zaproszeni na jedno. Było to wesele przyjaciela mojego chłopaka i w innej notce opowiem Wam swoje wrażenia z tej uroczystości, bo to zdecydowanie temat na cały wpis,

Tymczasem gratuluję, jeśli dotarliście do końca tego wpisu, kolejny na pewno napiszę wcześniej niż po miesiącu, bo zbiera mi się dużo rzeczy, którymi bardzo chciałabym się podzielić i mam nadzieję, że Was również zainteresują. Jeśli ktoś woli słuchać i oglądać zamiast czytać, to zapraszam również na mój kanał YouTube, gdzie będę opowiadała o tym samym, o czym piszę na blogu, tylko właśnie będzie do pogadanka, a nie pisanie, więc może być ciut bardziej chaotycznie, bo kiedy mówię, trudniej mi zebrać myśli niż kiedy piszę :P

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.